Wczoraj były moje urodziny. I jak co roku z tej okazji zrobiłam sobie bilans, bilans który wygląda trochę jak połączenie bilansu 2-latka czy 6-latka z naszym starym dobrym sprawdzonym zestawieniem aktywów i pasywów.
Ale to bilans szczególny. Wprawdzie jest ważenie, mierzenie, wycena i porównywanie do wzorców, ale wzorce nie wynikają z siatki centylowej, a z planów, marzeń i postanowień… (w siatce centylowej dawno się już nie mieszczę i mi z tym wyjątkowo dobrze). No i co najważniejsze i o księgowa zgrozo – w moim bilansie aktywa nigdy nie równają się pasywom, zawsze jest coś jeszcze do zrobienia, czy do polepszenia, by zbilansować to równanie….
Analizuję, jakie są aktywa, jakie pasywa, co wzrasta, co maleje, jakie są źródła finansowania mojego życia – czy nie spalam się wewnętrznie i nie zaniedbuję, czy jestem w równowadze, jeśli chodzi o dawanie i branie… Najlepiej się czuję mając trochę należności i żadnych zobowiązań. Lubię życie bez spekulacji i finansowanie kapitałem własnym. Kilka lat z rzędu ponosiłam duże straty, co omal groziło bankructwem…teraz każdy rok przynosi niewielki zysk – bez wygładzania, bez upiększania, tak po prostu, z wyceną tylko w koszcie historycznym. Godziwie to ja wolę żyć, niż wyceniać.
Przybywa zmarszczek, ale te wrzucam w wartości niematerialne i prawne, bo każda coś daje, czegoś nauczyła albo zmagazynowała na trwałe radość i dobre wspomnienia. Zapasy nutelli z daktyli i orzechów nerkowca mam w materiałach i to materiałach pierwszej potrzeby. Tu jest spora obrotowość. Pocałunki mojego młodszego dziecka idą na kapitał zapasowy – tyle w nich słodyczy, ufności i szczerości, że nie przerabiam na bieżąco. Będą potrzebne na jakiś gorszy czas, tydzień, miesiąc czy rok.
W moim bilansie nie ma żadnych stałych zasad, a jednak jest ciągłość i porównywalność. I ta wychodzi całkiem nieźle. I nie ma zakłóceń w komunikacji, bo sporządzający i użytkownik to jedna i ta sama osoba. O takim układzie to sobie można normalnie pomarzyć. A ja idę dalej marzyć i planować kolejny rok obrotowy mojego życia.